Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/876

Ta strona została przepisana.

— O! nieborak ten już nie żyje, dostał kulą w piersi.
— Kiedy tak, to go do rzeki!
I dwaj ludzie podnieśli trupa i poszli ku drewnianemu mostowi.
— Obywatele... wyrzekł oficer, wszak nie potrzebujecie latarni dla wrzucenia ciała w wodę, pozwólcie mi jej na chwilę, zanim wrócicie, poszukam mego przyjaciela.
Posługacze uczynili zadość życzeniu oficera i dali mu latarnię, z którą młodzieniec rozpoczął smutną rewizję.
Dziesięciu czy dwunastu ludzi zaopatrzonych jak i on w latarnie takie same robiło zwiady.
Od czasu do czasu, pośród milczenia, gdyż straszna uroczystość tego widoku zdawała się tłumić głos żywych, od czasu do czasu pośród tej ciszy, głośno wypowiedziane imię rozlegało się w powietrzu.
Niekiedy skarga, jęk lub krzyk, odpowiadał na wezwanie, najczęściej jednak było odpowiedzią tylko ponure milczenie.
Młody oficer, wahając się przez chwilę, głosem stłumionym, jakby przerażonym, poszedł za danym przykładem i trzykrotnie zawołał:
— Panie Billot!... panie Billot!... panie Billot!...
Lecz nikt mu nie odpowiedział.
— O! pewnie umarł... rzekł, ocierając łzy rękawem, biedny pan Billot!...
Prawie jednocześnie dwóch ludzi przechodziło obok niego, niosąc trupa do Sekwany.
— E!... rzekł jeden z nich, który podtrzymywał korpus, a tem samem był bliżej głowy, zdaje mi się, że nasz trup wydał westchnienie!
— A to wybornie!... zawołał, śmiejąc się drugi, gdyby przyszło przysłuchiwać się wszystkim tym gagatkom, żadenby nie poszedł do wody.
— Obywatele... rzekł młody oficer, pozwólcie mi zobaczyć człowieka, którego niesiecie.
— Z ochotą oficerze... odpowiedzieli obydwaj tragarze.
I posadzili trupa, aby tym sposobem oficer mógł się łatwiej twarzy jego przypatrzeć.