— Cóż teraz zrobimy?... spytał pierwszy.
— Pomóżcie mi przenieść go na ulicę Saint-Honoré do pana doktora Gilberta, a będziecie sowicie wynagrodzeni, rzekł oficer.
— Nie możemy.
— A to dla czego?
— Mamy rozkaz rzucać zmarłych do Sekwany i przenosić rannych do szpitala Gros-Caillou... ponieważ ten dowiódł, że nie umarł, nie możemy go zatem rzucić do wody, lecz zaniesiemy go do szpitala.
— A więc nieśmy go do szpitala... rzekł oficer... i to jak można najprędzej.
I spojrzał wokoło siebie.
— Gdzie jest szpital?
— O trzysta kroków od szkoły wojskowej.
— A więc musimy przejść przez całe pole Marsowe?
— Tak, wzdłuż.
— Mój Boże, czy nie macie noszów?
— Jużcić możnaby je znaleźć... rzekł tragarz, tak samo jak wodę, za mały pieniążek.
— A tak! tyś jeszcze nie dostał... oto masz, a poszukaj co prędzej noszów.
W dziesięć minut nosze były znalezione.
Chory został złożony na materacu, dwaj tragarze ujęli tragi i żałobny orszak skierował się ku Gros Caillou, poprzedzany przez młodego oficera z latarnią w ręku.
Strasznie wyglądał ten nocny pochód po ziemi krwią zlanej, pośród trupów sztywnych i nieruchomych, które co chwila potrącano, lub rannych, którzy się podnosili i padali wołając ratunku.
W kwadrans już się znajdowali w szpitalu.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/878
Ta strona została przepisana.