Gillbert mimowolnie zadrżał, człowiek ten w piwnicy i w łachmanach nędzy, powtarzał mu prawie toż samo co mu powiedział w pałacu Cagliostro, strojny w ubiór haftowany koronkami.
— Dlaczegóż, rzekł, będąc tak popularnym, nie postaraliście się o wybór do Zgromadzenia Narodowego?
— Bo jeszcze czas nie nadszedł, odparł Marat.
Potem, wyrażając żal:
— O! gdybym ja był trybunem ludu! — dodał — gdyby mnie podtrzymywało kilka tysięcy ludzi dzielnych, ręczę, że za sześć tygodni konstytucja byłaby doskonałą, machina polityczna szłaby jak najlepiej, żaden szachraj nie śmiałby jej nadwyrężać, naród byłby wolny i szczęśliwy, a w niespełna rok stałby się znowu kwitnącym i groźnym i nie przestałby być takim pókibym ja żył.
I próżne to stworzenie przeobrażało się pod wzrokiem Gilberta; oko jego nabiegło krwią, żółta skóra lśniła potem, potwór stał się wielkim brzydotą, tak jak inny staje się wielkim pięknością.
— Tak... — mówił dalej kończąc myśl, którą przerwał — ale ja nie jestem trybunem, nie mam tych kilku tysięcy ludzi, którychbym potrzebował. A więc jestem dziennikarzem, mam kałamarz, papier i pióro, mam prenumeratorów i czytelników, dla których jestem wyrocznią, prorokiem. Mam swój lud, którego jestem przyjacielem i któremu odkrywam wszystkie tajemnice, wszystkie zdrady, jakich on staje się ofiarą. W pierwszym numerze „Przyjaciela Ludu“, powstałem przeciw arystokratom, mówiłem, że jest we Francji sześciuset występnych i że sześćset powrozów wystarczy... O! myliłem się nieco przed miesiącem! Dnie 5-ty i 6-ty października wzrok mi rozjaśniły. Nie sześciuset to sądzić trzeba, ale dziesięć tysięcy, dwadzieścia tysięcy trzeba powielić!...
Gilbert uśmiechnął się. Zaciekłość, doprowadzona do tego punktu, wydała mu się pomięszaniem zmysłów.
— Zważcie — rzekł — że we Francji nie stanie konopi na to, co zamierzacie i powrozy pójdą bardzo w górę.
— To też spodziewam się, rzekł Marat, znajdziemy środki nowe i mniej subjekcjonalne. Czy wiesz pan, kogo oczekuję dziś wieczór i kto za dziesięć minut zastuka do tych drzwi?
— Nie, panie.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/88
Ta strona została przepisana.