— Kto tam?
— To ja!... Pitoux.
— Co za ja?
— Ależ to ja, Anioł Pitoux, kapitan gwardji narodowej.
— Anioł Pitoux?... nie znam wcale!
— Kapitan gwardji narodowej!
— Kapitan?... powtórzył odźwierny, kapitan...
— Kapitan! powtórzył Pitoux, który znał wpływ tego tytułu.
Istotnie odźwierny mógł myśleć, iż w czasie, gdy gwardja narodowa zachwiała przewagę dawnej armji, kapitan był może adjutantem Lafayetta.
To też głosem o wiele łagodniejszym, nie otwierając jednak drzwi zapytał:
— Czego pan kapitan żąda?
— Chcę mówić z panem hrabią da Charny.
— Kiedy go niema.
— To z panią hrabiną.
— I jej niema także.
— A gdzie są?
— Wyjechali dziś rano.
— Dokąd?
— Do swoich dóbr w Boursonnes.
— Ach!... zawołał Pitoux, mówiąc sam do siebie, to ich pewnie spotkałem jadących w Dammartin; zapewne to oni byli w tym powozie pocztowym,... gdybym wiedział!...
Lecz Pitoux nie wiedząc, pozwolił przejechać hrabiemu i hrabinie,.
— Mój przyjacielu, rzekł doktór, czy nie mógłbyś w nieobecności twych państwa udzielić nam pewnej wiadomości?
— A, przepraszam pana, rzekł odźwierny, który w skutek nawyknień arystokratycznych, odróżnił głos pana, przemawiającego ze zwykłą łagodnością i słodyczą.
I otwierając drzwi, poczciwiec zbliżył się w bieliźnie i z czapką bawełnianą w ręku, odebrać, jak to mówią w stylu służbowym, rozkazy, u drzwiczek powozu doktora.
— Jakich wiadomości pan żąda?... spytał odźwierny.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/885
Ta strona została przepisana.