Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/912

Ta strona została przepisana.

— Trzeba pójść do proboszcza po klucze... rzekł Dezyderjusz Maniquet.
— Tak, tak, idźmy po klucze... zawołało ze dwieście głosów.
— To będzie za długo trwało... powiedział Billot, gdy śmierć uderza we drzwi, nie ma zwyczaju czekać.
I spojrzał wokoło siebie: wprost kościoła budowano dom.
Cieśle obrabiali belki.
Billot podszedł do nich i wskazał im, że potrzebuje belki, którą obrabiali.
Cieśle odsunęli się na bok.
Belka była oparta o tarcice.
Billot objął belkę w połowie jej długości, i poniósł. Lecz zawiele liczył na siły, które jeszcze nie powróciły. Pod tym olbrzymim ciężarem kolos ten zachwiał się i zdawało się, że upadnie.
Lecz było to tylko jedno mgnienie oka; Billot odzyskał równowagę, uśmiechając się strasznym uśmiechem, poczem zbliżył się z belką pod pachą i szedł krokiem wolnym, lecz pewnym.
Możnaby powiedzieć, iż trzymał starożytny taran, którym Aleksandry, Annibale i Cezary mury rozbijali.
Stanął pod drzwiami i puścił w ruch machinę.
Drzwi były dębowe, zawiasy, rygle i zamki żelazne.
Za trzeciem uderzeniem zamki puściły, i drzwi stanęły otworem, Billot rzucił belkę, którą czterech ludzi z trudnością odniosło na miejsce.
— Teraz, panie merze... rzekł Billot, każ postawić w pośrodku chóru trumnę biednej mej żony, która nie zrobiła nikomu nic złego, a ty, Pitoux, zajmij się sprowadzeniem sług kościelnych, szwajcara, śpiewaków i dzieci śpiewających w chórze, księdza ja sam biorę na siebie.
Mer wprowadził orszak z trumną do kościoła, Pitoux poszedł po służbę i śpiewaków, wziąwszy z sobą swego oficera Dezyderjusza Maniquet i czterech ludzi na wypadek oporu.