Znalazłszy się w kościele, nieszczęśliwy, blady, lecz spokojny, wszedł na mównicę i chciał się usprawiedliwiać.
Dość było mu powiedzieć: „Otwórzcie lombard i pokażcie ludowi, że wszystkie przedmioty zastawione, znajdują się na miejscu“.
Ale Lescuyer zrobił inaczej.
— Bracia moi!... zawołał, uważałem rewolucję za konieczną i popierałem ją wszystkiemi siłami...
Nie pozwolono mu dalej mówić, nie chciano, aby się uniewinnił.
Straszliwy Zoa-zou, ostry, jak wiatr północny, przerwał mu mowę. Tragarz jakiś stanął za nim na mównicy i zrzucił go motłochowi.
Zaraz też szczwanie się rozpoczęło. Zawleczono nieszczęśliwego przed ołtarz.
W chórze, Lescuyer żywy jeszcze zdołał umknąć z rąk morderców i wpaść do sali.
Jakaś litościwa ręka podała mu przybory do pisania.
Niespodziewana ta pomoc, dała mu chwilę wypoczynku.
Jakiś szlachcic bretoński, który idąc do Marsylji, wszedł przypadkiem do kościoła, zlitował się nad nieszczęśliwą ofiarą, i z odwagą, i uporem bretończyka, chciał ją ratować.
Dwa lub trzy razy odepchnął kije i noże wołając:
— Panowie, w imię prawa!... panowie, w imię honoru!... panowie, w imię ludzkości!...
Wtedy noże i kije zwróciły się ku niemu, lecz bretończyk zasłaniał Lescuyera swojem ciałem, i wołał wciąż: „panowie w imię ludzkości!...”
Lud znużył się nareszcie czekaniem na swoją zdobycz, porwał szlachcica i chciał go powiesić.
Ale trzej ludzie z tłumu uwolnili nieznajomego: „Skończmy najprzód z Lescuyerem, wołali, tego znajdziemy łatwo i później“.
Argument przypadł ludowi do przekonania; puszczono bretończyka i zmuszono do ucieczki.
Nazywał się on de Resély.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/957
Ta strona została przepisana.