Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/959

Ta strona została przepisana.

trzystu swoich żołnierzy, opanował bramy miasta i postawił dla ich strzeżenia stu pięćdziesięciu ludzi.
Z innymi stu pięćdziesięcioma poszedł na Kordyljerów.
Miał dwie armaty, wycelował na lud i wystrzelił, poczem wszedł do kościoła.
Kościół był pusty, pod ołtarzem jęczał nieszczęśliwy Lescuyer.
Nie mógł umrzeć. Dlaczego ta masa krwawa, chociaż zdawała się być jedną raną, żyła jeszcze?...
Wleczono go tak przez ulice. Wszędzie, gdzie przechodzono, zamykały się okna z okrzykami:
— Ja nie trzymałem z Kordyljerami!...
Jourdan i jego stu pięćdziesięciu ludzi mogli teraz robić z Awinjonem i jego trzydziestoma tysiącami mieszkańców, coby tylko chcieli, tak wielką była groza.
Uczynił z nimi na małą skalę to, co Marat i Panis zrobili z Paryża drugiego września.
Zobaczymy później, dlaczego mówimy Marat i Panis, a nie Danton.
Zamordowano od sześćdziesięciu do osiemdziesięciu nieszczęśliwych i wrzucono trupy do lochów papieskich w wieży Glaciere.
Wiadomość ta, kazała zapomnieć o śmierci Lescuyera.
Co się tyczy emigrantów, których bronił Brissot i dla których żądał otworzenia bram Francji, oto wiadomości o ich czynach.
Godzili Austrję z Prusami i usiłowali uczynić dwóch przyjaciół z tych dwóch zaciętych wrogów.
Zrobili, że Rosja zakazała naszemu posłowi ukazywać się na ulicach Petersburga, i że posłała ministra do wychodźców Koblencji.
Zrobili, że Bern ukarało jedno z miast szwajcarskich, za to, że śpiewało „Ca ira“ rewolucyjne.
Sprawili, że Genewa, ojczyzna Roussa, który tyle uczynił dla rewolucji, skierowała na nas paszcze armat swoich.