Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1011

Ta strona została przepisana.

— Radzę ci też mieć się na baczności, panie Gilbercie! — powiedziała znowu groźnym tonem Nicolina.
— Mieć się na baczności... — powtórzył młody chłopak.
— Tak jest.
— Dlaczego?
— Bo cię oskarżę.
— Kto? ty Nicolino?
— Tak, ja, i każę cię wypędzić.
— Spróbuj — odrzekł Glibert z uśmiechem.
— Wyzywasz mnie?
— Wyzywam.
— Pomyśl co się stanie, jeżeli powiem panience, panu Filipowi i panu baronowi, żem cię tu spotkała?
— Stanie się to, co powiedziałaś, zaczną mnie gonić i może nawet złapią; ale wypędzoną będziesz ty, nie ja, bo ja już tu nie jestem przecie.
— Dlaczegóż miałabym być wypędzoną?
— A do kogóż adresowane są bileciki miłosne, owinięte na kamień i wrzucane do tego ogrodu?
Miej się na baczności, panie Gilbercie, znaleziono w twojem ręku kawałek sukni panny Andrei, gdy cię napół żywego podniesiono na placu.
— Tak powiadasz?
— Tak, pan Filip opowiadał ojcu. Dotąd nie domyśla się on niczego; ale przy pewnej pomocy, domyśliłby się bardzo łatwo.
— Któżby mu tę pomoc ofiarował?