jabłonie, orzechy włoskie i cisza panująca w tej cudnej samotni, wprawiły pana Rousseau w zachwyt głęboki.
Gilbert posępny i spokojny, jedną tylko zajęty był myślą:
— Andrea wkrótce opuszcza Paryż i przenosi się do Trianon.
Czworograniasty pałacyk w Luciennes widniał zdaleka.
To miejsce, skąd uciekł, obudziło w pamięci młodego chłopaka niemiłe wspomnienia; żadnej jednak nie doznawał trwogi, widząc się pod opieką dwóch postępujących przed nim panów.
Rousseau, z małą łopatką w ręku, zaczynał badać grunt; Jussieu także patrzał na ziemię, ale zajęty był tem tylko, aby nie powalać wytwornego obuwia.
— Prześliczne lepopodium! — zawołał Rousseau.
— Prześliczne — potwierdził Jussieu — może jednak przejdziemy na tamtą stronę.
— Patrz pan! larimachia fenella! Warto ją zabrać.
— To ją pan zabierz, jeżeli się panu podoba?
— Jakto, panie? czy nie będziemy dziś zbierali?
— Owszem, owszem... tylko zdaje mi się, że tam znajdziemy więcej ciekawych okazów.
— Możemy zatem pójść w tamtą stronę.
— A która to godzina? — zapytał pan de Jussieu — zapomniałem w pośpiechu zegarka.
— Dziewiąta — objaśnił Rousseau, wyjmując z kieszeni dużą srebrną cebulę.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1018
Ta strona została przepisana.