Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/102

Ta strona została przepisana.

— No, a gdybym jej wysłuchał — czy to zadowolili pana?...
— Zapewne — lubo powtórzę w takim razie to tylko, co raz już powiedziałem — powtórzę mianowicie, że widziałem pana barona, że znałem go nawet podczas oblężenia Philipsburga.
— Chyba jako dziecko tedy?
— Zapewne.
— Lat czterech lub pięciu co najwyżej?
— Nie; miałem wówczas lat czterdzieści.
— Ha! ha! — zaśmiał się baron na całe gardło. Nicolina mu zawtórowała.
— Miałem więc rację, baronie!... — odezwał się poważnie Balsamo, że mi pan nie zechcesz uwierzyć...
— Jakże w takie głupstwa możną wierzyć, daj mi pan dowód jaki na to co mówisz?...
— Dowód na to, co takie jasne i proste — odrzekł Balsamo, nie okazując najmniejszego zakłopotania. Miałem wówczas lat czterdzieści i jeden, lubo nie utrzymuję wcale, żem był wtedy tym samym co dzisiaj człowiekiem...
— Ha! ha! ha!... — wykrzyknął baron — ależ to zaczyna trącić już bałwochwalstwem. Był jakiś filozof grecki — ci nędznicy filozofowie — trafiali się od najdawniejszych czasów! był otóż jakiś filozof grecki, który nie jadał nigdy soczewicy z tej racji, że w jej ziarnkach mają siedlisko dusze — mój zaś syn utrzymuje, że mają dusze murzyni.