Składało się ono ze śmietany, moreli, brzoskwiń, śliwek, a pośrodku widać było dwa półmiski porcelanowe z kiełbasą i kotletami gorącemi, których zapach rozchodził się na wszystkie strony; w misternie plecionych koszyczkach czerwieniły się poziomki i truskawki, obok chleb razowy i świeżutkie masło. Wszystko to było jakby specjalnie, według gustu pana Rousseau, dobrane. Filozof przepadał za temi wszystkiemi przysmakami, które się znajdowały na stole.
— Po co te zbytki, po co tyle potraw? Chleb i owoce, to aż nadto na takiej wycieczce botanicznej.
— Nie masz pan zupełnie powodu zarzucać mi zbytku tym razem. Trudno byłoby chyba wymyślić skromniejszą przekąskę.
— Ależ to uczta lukullusowa, ta twoja przekąska, panie de Jussieu.
— Nie mój to pomysł i nie moje śniadanie.
— U kogóż zatem jesteśmy, cóż za jakieś duchy dobroczynne wyprawiają nam przyjęcie?
— Nie duchy ale czarodziejki — odrzekł Jussieu, rzucając okiem ku wejściu.
— Czarodziejki? No to możemy im podziękować za ich wspaniałą gościnność. Tymczasem bierzmy się do jedzenia, Gilbercie!
Powiedziawszy to, Jan-Jakób ukroił sobie spory kawałek razowego chleba, posmarował go masłem, podał nóż Gilbertowi i wziął na talerz kilka śliwek.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1023
Ta strona została przepisana.