Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1024

Ta strona została przepisana.

Gilbert zawahał się przez chwilę.
— Jedzże mój drogi! — rzekł Rousseau — czarodziejki mogłyby się obrazić, że ich uprzejmości nie oceniasz, jak należy.
— Lub też, że ją znajdujesz nie dość godną siebie — odezwał się srebrzysty głosik ode drzwi, a równocześnie ukazały się dwie prześliczne kobiety, które weszły, trzymając się pod ręce. Pan Jussieu wstał z głębokim ukłonem na ich powitanie.
Rousseau odwrócił się, trzymając w jednej ręce chleb, a w drugiej śliwkę i skłonił się niezgrabnie.
— Co za miła niespodzianka! pani hrabino, jakże jej mamy podziękować za to? — rzekł Jussieu do jednej z dam.
— Dzień dobry panu, panie Jussieu! — prawie z królewską uprzejmością odpowiedziała dama.
— Pani hrabina pozwoli przedstawić sobie przyjaciela mego, pana Jana-Jakóba Rousseau — powiedział Jussieu, biorąc filozofa za rękę, w której trzymał chleb razowy.
Gilbert poznał natychmiast obie kobiety; zbladł śmiertelnie i patrzył szeroko otwartemi oczami w okna pawilonu, jakby obmyślając sposób ucieczki.
— Jak się masz, mój mały filozofie? — odezwała się tymczasem wesoło druga dama do Gilberta, głaszcząc go po twarzy.
Rousseau spojrzał gniewnie na młodego chłopca, widząc, że zna obie panie.