Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1027

Ta strona została przepisana.

— Nie dałeś mi się usprawiedliwić, panie Rousseau.
— Mam już dosyć tego dobrego.
— Ja uciekłem z Luciennes, byłem tam uwięziony.
— Nie uda ci się mnie oszukać.
— Wszak prosiłem cię, panie, abyś mnie wziął w opiekę, wszak uznałem cię za pana i mistrza swego.
— Obłuda.
— Ależ, panie Rousseau, gdybym pożądał bogactw, przyjąłbym zaproszenie tych pań.
— Mnie, panie Gilbercie, można oszukać raz tylko jeden, dwa razy nigdy. Dość już tego, wolny jesteś i możesz iść dokąd ci się żywnie podoba.
— Ale dokąd mam iść? gdzie się obrócę! mój Boże! — zawołał Gilbert. — Cierpiał bardzo biedny chłopiec, widząc się tak niesłusznie posądzonym o niewdzięczność i zdradę, cierpiał także i nad tem, że już nie powróci do swego okienka, skąd tak często patrzył na Andreę.
— Gdzie? — rzekł Rousseau, — ależ do tej pani, która jest tak piękną i miłą osobą.
— Boże! Boże! — zawołał Gilbert, ukrywając twarz w dłoniach.
— Nie bójże się — rzekł Jussieu, oburzony na filozofa za jego dzikie zachowanie się względem dam; postaram się wynagrodzić ci to, co tracisz.
— Teraz możesz z pewnością liczyć na to, że ci dobrze będzie na świecie, skoro pan Jussieu,