kich, których nie lubię; czuję, że jestem bez litości.
— Czy może i ja mam nieszczęście nie podobać ci się, hrabino?
— Gdzież tam, przeciwnie, książę, jesteś moim starym przyjacielem i jako takiego kocham cię bardzo; ale... no, jestem szalona.
— Może ta choroba udzieliła ci się od tych, których doprowadzasz do szaleństwa, hrabino.
— Daj pokój, książę! drażnisz mnie tylko temi bezmyślnemi komplementami.
— Zaczynam przypuszczać, hrabino, że nie jesteś szaloną, ale niewdzięczną.
— Nie, mój książę, nie jestem ani szaloną, ani niewdzięczną, jestem tylko rozgniewaną.
— Doprawdy?
— Czy to cię dziwi, książę?
— Wcale nie, hrabino, uważam to za zupełnie słuszne.
— Wiesz, książę, że tego znieść w tobie nie mogę.
— Czego hrabino nie znosisz we mnie?... Jestem stary, ale jednak postarałbym się poprawić.
— Gniewa mnie, że się nie domyślasz powodu mego rozdrażnienia.
— Owszem, hrabino.
— Powiedz mi zatem.
— Zamor stłukł piękną twą chińską zastawę.
Niewidzialny uśmiech przemknął po ustach kobiety. Zamor spuścił głowę, obawiając się wybuchu swej pani, bolesnych szczutków i razów.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1030
Ta strona została przepisana.