na i poprosił o poczęstowanie tabaką. Podałeś mu ją pan w złotej tabakierce.
— Na której był portret kobiety?
— Tak jest... Widzę go dokładnie w tej jeszcze chwili. Portret kobiety blondynki... czy tak?...
— Co to jest do licha! — mruknął baron prawie osłupiały. — No i cóż dalej?
— Dalej — kończył Balsamo, gdy des Barreaux właśnie zażywał tabaki, kula go ugodziła w szyję, i jak niegdyś de Berwickowi urwała głowę.
— Niestety! potaknął smutnie baron; biedny des Barreaux!
— A więc szanowny panie, musiałem znać i widzieć cię w Philipsburgu, ja to byłem bowiem tym des Barreaux, ja w mej własnej osobie.
Baron przechylił się w fotelu przerażony.
— Ależ to czary! — wykrzyknął. Przed stu laty, za takie facecje poszedłbyś na stos, gościu kochany. Boże! zdaje mi się, że czuję koło siebie strzygę, czy wisielca. Boże! wielki Boże.
— Panie baronie — rzekł z uśmiechem Balsamo, — prawdziwych czarowników ani wieszają, ani palą. Na stos lub na stryczek głupcy się tylko dostają. Ale dajmy pokój na dziś wszystkiemu, bo oto panna de Taverney już usypia. Rozprawy metafizyczne mało ją widocznie obchodzą.
W rzeczy samej, Andrea, pokonana przez siłę nieznaną a niezwalczoną, pochylała lekko czoło, jak kwiat, na którego kielichu za wielka kropla rosy osiadła.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/104
Ta strona została przepisana.