Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1040

Ta strona została przepisana.

— Przypuśćmy zatem, że, spacerując po ogrodzie w Luciennes, spostrzegasz prześliczną śliwkę z tego gatunku renklod pół-czerwonych, które tak pasjami lubisz. Śliwka jest bardzo wysoko, buja się na samym wierzchołku drzewa. Cóż wtedy robisz, hrabino?
— Potrząsam drzewem.
— Tak, ale napróżno, drzewo jest duże, grube korzenie jego są silne, chcąc nim wstrząsnąć, kaleczysz sobie tylko śliczne białe rączki ostrą korą Rozdrażniona, kręcisz tedy główką i powtarzasz: Jakżebym chciała widzieć tę śliwkę na ziemi i gniewasz się...
— Inaczej być nie może, mój książę.
— Oto się wcale nie sprzeczam.
— Słucham dalej przypowieści, książę, i znajduję ją bardzo zajmującą.
— Wtem spostrzegasz hrabino, twego przyjaciela, księcia de Richelieu, który przechadza się zamyślony.
— O czem?
— Cóż za pytanie! Myśli o tobie, hrabino; wołasz go i powiadasz doń srebrzystym swoim głosikiem: — Ach! książę! gdybyś wiedział!...
— Dobrze, cóż dalej? Jestem kobietą, istotą słabą i nie mogę sobie z czemś poradzić, ale ty, mężczyzna, jesteś z pewnością silniejszy, potrząśnij no, proszę cię, tem drzewem, tak, żeby ta przeklęta śliwka spadła na ziemię. Czy nie tak, hrabino?