wyciągnąwszy się na trawie, czekał cierpliwie, aby kto ze znajomych zabrał go ze sobą.
Zobaczywszy panią Dubarry, zmierzającą ku niemu, kardynał powstał:
— Witam panią hrabinę! — zawołał.
— Co kardynał tu robi? Co ci się stało?
— Nic tak wielkiego.
— Możeś skaleczony?
— Nie, nie, nic mi się nie stało.
— Ale jakże się to stało?
— A! to ten idjota mój stangret, Anglik, sprowadzony umyślnie z Londynu; kazałem mu skręcić z gościńca, aby na bocznej drodze spotkać się z myśliwymi, a on tak to pięknie wykonał, że połamał mój najpiękniejszy powóz.
— Nie masz się na co skarżyć, Eminencjo, gdyby stangret był Francuzem, pewno byłbyś wypadek życiem przypłacił, lub co najmniej miałbyś kilka żeber złamanych.
— Może masz słuszność, hrabino.
— Proszę się zatem pocieszyć.
— Biorę rzecz całą dość filozoficznie; tylko wypadnie mi może czekać tu za długo, a ta perspektywa wcale mi się nie uśmiecha.
— Jakto, książę miałbyś czekać! Rohan na nic czekać nie może! — rzekła hrabina.
— Cóż robić, muszę się zgodzić z losem.
— To być nie może; pozwól książę, że wysiądę i oddam ci moją karetę.
— Co pani mówi, zawstydzasz mnie, hrabino.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1089
Ta strona została przepisana.