— Król cię szukać będzie, hrabino.
— Tem lepiej.
— Będzie niespokojny o ciebie.
— Jeżeli się trochę pomęczy, to mu nic nie zaszkodzi.
Lokaj spuścił stopień, Dubarry i Richelieu wysiedli. Kareta poniosła kardynała na wzgórze, gdzie stał król, szukający słabym swym wzrokiem hrabiny, którą dziś wszyscy widzieli prócz niego.
Dubarry wzięła pod rękę księcia i poszła z nim w zarośla.
— Wiesz, książę, że to wyjątkowo szczęśliwy traf, to spotkanie tutaj kardynała!
— Żeby się go pozbyć za chwilę; rozumiem — odpowiedział książę.
— Nie, ale ażeby się dowiedzieć o adres tego człowieka.
— Więc udamy się do niego, hrabino?
— Naturalnie. Tylko....
— Co, hrabino?
— Przyznam się, że się boję.
— Kogo?
— Czarownika. Ja, bo bardzo wierzę...
— Hm!...
— A ty, książę, wierzysz w czarowników?
— Nie przeczę.... czasami.
— Co mówisz o mojej przepowiedni?
— To rzecz dowiedziona. Powiem ci, hrabino, że i ja sam doznałem kiedyś mocy czarów.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1096
Ta strona została przepisana.