Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1103

Ta strona została przepisana.

Potem postąpił w stronę kominka.
Lorenzy oczy zamigotały; ciekawie i badawczo patrzyła za nim.
— Chcesz zbadać, którędy wchodzę, aby uciec przy sposobności, jak mi kiedyś obiecałaś. Nic z tego nie będzie.
Potarł ręką po czole, jakby sam sobie gwałt zadawać musiał; spojrzał na nią przenikliwie i rzekł:
— Śpij!
Zaledwie wymówił ten wyraz, Lorenza osunęła się bezwładnie na kanapę, głowa jej wsparła się na poduszkach; ręce opadły na suknię jedwabną.
Balsamo podszedł i złożył długi pocałunek na jej czole.
Twarz Lorenzy wypogodziła się; jakgdyby oddech miłości owiał jej czoło, rozproszyły się wszystkie chmury, które je pokrywały.
Balsamo popatrzył na nią chwilę i nie mógł oderwać oczu od ukochanej postaci, ale dzwonek zadźwięczał na nowo. Skoczył do kominka, nacisnął sprężynę i zniknął.
Fryc czekał w salonie z człowiekiem, którego ubranie i postawa znamionowały jednego z tych posłańców konnych, co rozwożą pilne listy lub wiadomości.
Pospolita twarz tego człowieka zdradzała jego prostacze pochodzenie, w oczach tylko lśnił blask, jakby budzącej się inteligencji.
Lewą rękę opartą miał na krótkim batogu,