— Jakto hrabio, tyś mi uratował życie? gdzie, jak i kiedy? — zapytał zdziwiony książę.
— Wtenczas gdyś książę zajmował urząd ambasadora w Wiedniu, 1725 roku.
— Ależ pana jeszcze wtedy na świecie nie było.
Balsamo uśmiechnął się znacząco.
— Mnie się trochę inaczej zdaje; spotkałem ludzi niosących pana już prawie nieżywego, miałeś ranę od szpady, która cię nawskroś przebiła, właśnie w tem miejscu, gdzie w tej chwili ręka twoja, mości książę, strzępi koronki. Trochę one za bogate, jak na intendenta hrabiny. Wlałem trzy krople mego eliksiru w ranę i zamknęła się natychmiast.
— Ależ, panie, wszak pan nie możesz mieć więcej nad lat trzydzieści pięć?
— No, książę — rzekła hrabina — masz więc do czynienia z prawdziwym czarodziejem i musisz w niego uwierzyć.
— My, czarownicy — mówił Balsamo — zmieniamy postać i nazwisko, stosownie do epoki, w jakiej żyjemy. W roku 1725 nosiłem greckie jakieś miano. A teraz zechce mi pani hrabina powiedzieć, czem jej służyć mogę?... Może książę także sobie czego życzy?
— Przyszliśmy, hrabio, oboje, aby zasięgnąć twojej rady.
— Wielki to zaszczyt dla mnie, pani hrabino, skądże powzięłaś tę myśl?
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1110
Ta strona została przepisana.