Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/112

Ta strona została przepisana.

nic poprostu nie miała. Za dwadzieścia lat przynajmniej nie widział wszak wcale złota.
Nie był wstanie uwierzyć swojemu szczęściu. Ażeby go przekonać, że nie jest igraszką sennego złudzenia, Balsamo zmuszonym był sam mu wsunąć pieniądze do kieszeni.
Skłonił się do ziemi i chciał wychodzić, ale go Balsamo zatrzymał.
Jakie są zwyczaje w zamku? — zapytał.
— Pan de Taverney sypia długo; panienka wstaje bardzo rano.
— O której?
— O szóstej.
— Kto mieszka nad moim pokojem?
— Ja, panie.
— Kto podemną?...
— Nikt — bo tam się sień znajduje.
— Dobrze, dziękuję ci, i zarazem żegnam cię przyjacielu.
— Dobranoc panu.
— Dobranoc ci. Ale, ale, pamiętaj też o moim powozie.
— Niech pan będzie zupełnie spokojny.
— Gdybyś posłyszał w nim szmer jakiś, lub światło wewnątrz zobaczył, nie przestrasz-że się tem. Śpi tam mój stary zniedołężniały służący. Ostrzeż pana Gilberta, żeby go nie niepokoił i poproś go jednocześnie, ażeby się zaraz z rana zobaczył koniecznie ze mną.