Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/114

Ta strona została przepisana.

Balsamo oparł się o ścianę i czekał. Dźwięki klawikordu wciąż doń dochodziły.
— Słuchał czy szelest jaki nie mieszał się z głosem instrumentu... Nareszcie, upewniony, że Andrea sama jedna czuwała pośród ogólnej ciszy, otworzył ostrożnie drzwi, zszedł pocichutku ze schodów i znalazł się w salonie.
Panna de Taverney jego wejścia nie dosłyszała.
Piękne jej, matowej białości ręce, przesuwały się po zżółkłej klawiaturze instrumentu, grając smutną jakąś melodję. Improwizowała, jak się zdaje, odtwarzała jakieś wspomnienia czy marzenia swoje dawniejsze. Być może, że duch jej, znudzony pobytem w Taverney, wymknął się na chwilę z pałacu, aby pobujać swobodnie po obszernych ogrodach klasztoru w Nançy, zapełnionych wesołemi pensjonarkami. Bądź co bądź, oczy jej błądziły w tej chwili dokoła pokoju słabo oświetlonego jedną jedyną świecą, postawioną na fortepianie.
Czasami grać przestawała i wtedy przypominała sobie pewnie dziwną wizję wieczorną i nieznane uczucia następstwem jej będące. Czuć było, że serce jej bije, że ją przenikają dreszcze. Mimo, że była sama jedna, czuła zbliżanie się jakiejś istoty żyjącej i to ją niepokojem przepełniało.
Naraz, jakby zapragnęła zdać sobie sprawę z tych uczuć dziwacznych, zadrżała na całem ciele jakby za dotknięciem iskry elektrycznej. Spojrze-