Dreszcz przeszedł po zebranych dworzanach.
Pochylili głowy, jak kłosy w czasie burzy.
Król zmarszczył brwi i dumnym krokiem wszedł do swego gabinetu. Szedł za nim kapitan gwardji i komendant lekkiej jazdy.
Oczy wszystkich zwróciły się na pana de la Vrilliére, który, smutny i zakłopotany powierzoną sobie misją, pociągnął wolno przez podwórze pałacowe do mieszkania księcia de Choiseul.
Tymczasem wokoło starego księcia de Richelieu powstały gwarne rozmowy, jedne nieśmiałe, inne groźne i burzliwe. Marszałek udawał, że nie wie o niczem, ale mu nikt nie wierzył.
Gdy wrócił pan de la Vrilliére, otoczono go dokoła.
— I cóż? — pytano na wszystkie strony.
— Zaniosłem księciu rozkaz opuszczenia dworu.
— Wygnanie?
— Jak najformalniejsze.
— Sami osądźcie.
I książę de la Vrilliére powtórzył słowa, które dokładnie zachował w pamięci:
„Mój kuzynie, dajesz mi takie powody do niezadowolenia, że zmuszony jestem oddalić cię ze dworu. Naznaczam ci na miejsce wygnania Chanteloup, dokąd masz się udać w ciągu dwudziestu czterech godzin. Byłbym cię wysłał dalej, gdyby nie to, że żal mi pani de Choiseul, której zdrowie jest takie wątłe. Uważaj, abyś swojem postępowaniem, nie zmusił mnie do bardziej stanowczych kroków”.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1144
Ta strona została przepisana.