Na parę godzin musiano wstrzymać ruch kołowy, aby uniknąć wypadku.
Gdy de Choiseul wydostał się za rogatki na drogę, towarzyszyło mu zgórą sto karet.
Okrzyki i westchnienia popłynęły za nim.
Książę de Choiseul, zanadto dobrze znał świat i ludzi, aby nie zrozumieć, że powodem tej demonstracji nie tyle był żal za nim, ile obawa tych, którzy mieli po nim nastąpić.
Zaledwie kilkaset kroków odjechał, gdy kareta, pędem jadąca w przeciwną stronę, tylko co nie wpadła na niego. Pocztyljon zatrzymał konie, a w oknie ukazała się głowa jadącego. Był nim książę d’Aiguillon; skłonił się uprzejmie ministrowi, po którym pragnął otrzymać tekę.
Jedna ta chwila zatruła Choiseul’owi cały triumf odjazdu. Posmutniał i zasunął się w głąb powozu.
Ale, jakgdyby chcąc mu wynagrodzić doznaną przykrość, nadjechał powóz dworski, w którym siedziała następczyni tronu z damą honorową, panią de Noaille i Andreą de Taverney na przedzie.
Pan de Choiseul zaczerwienił się z radości, wychylił głowę z powozu i złożył ukłon głęboki.
— Żegnam Waszą Wysokość!... — rzekł głosem urywanym.
— Dowidzenia, panie de Choiseul!.. — odpowiedziała wielka księżna, darząc go uprzejmym uśmiechem, wolnym od wszelkiej etykiety.
— Niech żyje pan de Choiseul! — zawołał
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1149
Ta strona została przepisana.