Pani Dubarry niewiele zajmowała się początkowo zniknięciem pana d’Aiguilon, ale gdy upływały lata, a on się nie zgłaszał, osądziła, że był człowiekiem wielkiego serca i rozumu.
Bo przeszłość pani Dubarry nieraz wielkiego nabawiała ją kłopotu, a raz nawet była powodem skandalu, gdy jakiś prosty muszkieter zgłosił się, aby odnowić dawne stosunki.
Z niecierpliwością też oczekiwała przybycia księcia, chcąc się przekonać, czy był do tego stopnia delikatny, czy też nie wiedział poprostu, z kim miał do czynienia.
Książę wszedł; ukłonił się i zatrzymał chwilę.
Richelieu powstał, wziął go za rękę, a przedstawiając pani Dubarry, rzekł:
— Książę d’Aiguillon, hrabino, nie przedstawiam ci go jako mego siostrzeńca, ale jako twego najwierniejszego sługę.
Hrabina popatrzyła badawczo na swego gościa, ale nie dojrzała najlżejszej zmiany na jego twarzy. Pochylony przez chwilę, podniósł książę na faworytę wzrok spokojny i pełen szacunku.
— Książę de Richelieu jest moim przyjacielem, czy mogę mieć nadzieję, że i siostrzeniec jego zechce mieć także dla mnie trochę życzliwości? — odezwała się Dubarry.
— Będę się usilnie starał zasłużyć sobie na względy pani hrabiny — odpowiedział książę d’Aiguillon z ponownym ukłonem.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1155
Ta strona została przepisana.