— Podobno dość książę wycierpiałeś w Bretonji?... — zapytała hrabina.
— O, bardzo wiele, ale to jeszcze nie koniec — odpowiedział d’Aiguillon.
— Ja sądzę, że tam już wszystko teraz skończone, a tu, książę, może być bardzo panu de Richelieu pomocny.
D’Aiguillon spojrzał zdziwiony na swego wuja.
— Widzę, że panowie nie mieliście jeszcze czasu porozumieć się z sobą; pozostawiam was zatem samych, a proszę dom mój uważać za własny.
Rzekłszy to, wyszła z pokoju.
Obok buduaru, w którym pozostał Richelieu ze swoim siostrzeńcem, był gabinecik chiński, ulubione miejsce posiedzeń króla, z panią Dubarry.
Od buduaru przedzielała go ściana, tak cienka, iż można było dokładnie słyszeć wszystko, co mówiono obok. Dubarry chciała skorzystać ze sposobności, chciała dowiedzieć się o rzeczywistych zamiarach obu panów. Ale Richelieu znał tajemnicę, i, zamiast dać się w pole wyprowadzić, postanowił wyzyskać rozmowę na swoję korzyść.
Siadłszy obok siostrzeńca, zaczął:
— Widzisz, jak tu jestem dobrze widziany.
— Widzę to, wuju.
— Miałem szczęście zaskarbić sobie łaski tej ślicznej kobiety, uważanej za królowę, i można powiedzieć, będącej nią w istocie.
D’Aiguillon skinął głową, potakująco.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1156
Ta strona została przepisana.