Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1178

Ta strona została przepisana.

Przybrał minę protekcjonalną i wycedził lekceważąco:
— Masz do mnie jaką prośbę?
— Zgadłeś...
— A więc słucham — rzekł i rozsiadł się w fotelu.
— Wiesz zapewne, że mam dwoje dzieci, zaczął Taverney serdecznym tonem, chociaż spostrzegł zmianę w przyjacielu. — Mam córkę, którą kocham nad życie; gdybyś ją znał, przyznałbyś, że jest wzorem cnót i cudem piękności. Dzięki delfinowej, jestem o nią zupełnie spokojny, przyszłość jej jest zapewniona; o niej więc nie mówię wcale. Czyś jej dotychczas nie widział? Musiałeś już słyszeć o niej, przypomnij sobie, książę.
— O twej Andrei?... Może.. — odparł chłodno marszałek.
— Mniejsza o to... Ja dla siebie nie potrzebuję niczego; król wyznaczył mi pensję, która mi w zupełności wystarczy. Może kiedyś odbuduję mój Maison-Rouge; liczę na twą pomoc i stosunki Andrei.
Richelieu spojrzał na swego gościa, jakby się ocknął w tej chwili, tak był upojony swą wielkością, że zaledwie jednem uchem słuchał rozwlekłej gadaniny starego barona.
Słowa: „stosunki Andrei“ zbudziły go nagle.
— Ach! tak, przypominam sobie, toż to cud prawdziwy, ta twoja Andrea, zaćmiła ona swą pięknością hrabinę i dodał w duszy: to robaczek