Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1179

Ta strona została przepisana.

mający ochotą ukąsić kogoś z Luciennes!... Hm, nie jestem niewdzięczny, kobieta która mnie zrobiła ministrem, nie powie, że Richelieu ją zdradził; może być spokojną o siebie.
Głośno zaś powiedział:
— Cóż dalej baronie?
— Niecierpliwisz się? Kończą zatem. Otóż, myślą tylko o mym synu Filipie. Nosi on piękne nazwisko, jest zacnym i honorowym chłopcem, ale pomódz mu trzeba.
— Cóż mię to obchodzi, pomyślał książę, wzruszając ramionami.
— Chciałbym więc — ciągnął nielitościwie baron, — aby ktoś wysoko postawiony u dworu, ot ktoś, jak ty naprzykład, wyjednał mu swą protekcją otrzymanie bataljonu... Delfinową mianowała go kapitanem, ale brakuje mu stu tysięcy liwrów na utrzymanie oddziału. Zrób mi to, drogi przyjacielu.
— Zdaje mi się, że syn twój... oddał jakąś usługę delfinowej?
— Wielką usługę — krzyknął z zapałem Taverney. On to zmusił wicehrabiego Dubarry...
— Wiem już, wiem.
Ładnieś się urządził, głupcze, pomyślał marszałek; mnie wspominać o tem; no, no, nieźleś wpadł, panie baronie.
— Nie odpowiadasz mi, książę? — spytał Taverney z goryczą.
— Żądania Twe spełzną na niczem, mój drogi