Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1185

Ta strona została przepisana.

żę zrozumiał odrazu wszystko. Zbladł śmiertelnie; przekonywał się powoli, że na dworze niema ani przyjaciół, ani krewnych, że wszelkie węzły się rozluźniają.
— Byłem głupcem — pomyślał. — Cóż powiesz nowego, d’Aiguillon — spytał książę, ciężko wzdychając.
— Cóż.... panie marszałku? — odparł d’Aiguillon i zaczerwienił się — wiesz już?..
— Wicehrabia objaśnił mi to wszystko, nawet twą ranną wizytę w Luciennes; nominacja twoja przynosi chlubę naszej rodzinie.
— Wierzaj mi, wuju, że mnie.... sprawia to ogromną przykrość.
— O czem on mówi, u djabła? — pomyślał Jan.
— Porozumiejmy się nakoniec — przerwał Richelieu.
— Ostatecznie niema się potrzeby ani irytować, ani niecierpliwić.... czy wpierw, czy później zostanie się ministrem....
— A więc będzie zwłoka?... — rzekł książę i odetchnął.
Nadzieja, owa pocieszycielka dumnych i szczęśliwych, jak również biednych i wydziedziczonych, wstąpiła mu w serce.
— Tak jest, marszałku.
— I tak, jak na początek!... wykrzyknął Jan — oddział w Wersalu, najpiękniejszy ze wszystkich, to i tak dosyć, to nawet za wiele....