Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1188

Ta strona została przepisana.

— Więc baron mieszka w Paryżu, na ulicy Sw. Honoryusza, czy tak?...
— Gdzie tam, mieszka na ulicy Coq Héron, czy knujesz coś przeciw niemu?
— Coś w tym rodzaju.
— Jesteś niezrównanym człowiekiem, marszałku, odchodzę, bom bardzo ciekawy, co mówią na mieście.
— Adieu więc, wicehrabio! ale, ale, nie wymieniłeś mi, kto wchodzi w skład nowego ministerjum?
— Wszystko same ptaki przelotne: Terray, Bertin, nie pamiętam kto tam jeszcze, no może d’Aiguillon...
— Może?... to nie może... to napewno — mruknął ponuro Richelieu, zasyłając zarazem Janowi najsłodszy uśmiech.
Jan odszedł. Rafté wsunął się do salonu.
Słyszał wszystko: zatem ziściło się to, czego się obawiał; nie powiedział ani słowa, znał dobrze swego pana, niebezpiecznie było zaczepiać go w tej chwili. Nie zawołał nikogo, sam go rozebrał, zaprowadził do łóżka i okrył starannie, bo stary marszałek drżał z zimna.
Zapuścił rolety i wyszedł. W przedpokoju stała już cała służba, czekająca rozkazów; sekretarz przywołał pierwszego lokaja z brzegu i rzekł:
— Uważaj, pan jest cierpiący, miał dziś wielkie zmartwienie; musiał być nieposłuszny królowi.