Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1193

Ta strona została przepisana.

Ujrzał ją rzeczywiście, ale dziwnie była zamyślona i smutna, szła ze spuszczonemi oczami. Znalazł się tak blisko niej, że usłyszał nawet westchnienie.
— Jakiż ja podły, jaki podły! — szepnął z rozpaczą — dlaczego, pomimo wszystko, kocham ją jak warjat?...
I dodał:
— Ależ piękna, jak zjawisko!
Byłby zapewne jeszcze długo pozostał w cichej swej kontemplacji, gdyby nie bojaźń, że może go ktoś zobaczyć.
Przypuszczenie było zupełnie słuszne, bo ten ktoś zjawił się właśnie w tej chwili.
Był nim człowiek już niemłody; głową trzymał wysoko, w prawej ręce miał kapelusz, a lewa spoczywała na rękojeści szabli. Ubranie jego było z aksamitu, na ramionach miał wspaniały płaszcz, podbity sobolami. Szedł spokojnie i nieco sztywno. Widocznie spostrzegł zdaleka Andreą, bo przyśpieszył kroku. Gilbert, ujrzawszy tą postać, rzucił się w krzaki i krzyknął mimowoli. Baronówna odwróciła się zdziwiona i stanęła przed panem w sobolach.
— Dokąd to pani tak spieszy? — spytał z uśmiechem tenże.
Na dźwięk tego głosu Andrea podniosła głową. O trzydzieści kroków zobaczyła dwóch oficerów, idących wolno, a na piersiach tego, który tak grzecznie do niej przemawiał, szarfą niebieską. Zmie-