gdzie wszystko działo się jak najnaturalniej z pozoru.
Po odejściu Balsama, Gilbert już nie podglądał, lecz z zachwytem wpatrywał się w Andreę, tak piękną w zaniedbanej postawie, lecz wkrótce spostrzegł ze zdziwieniem, że ona śpi. Kilka chwil jeszcze nie ruszał się z miejsca, ażeby się przekonać czy ten stan nieruchomy jest istotnie snem. Dopiero, gdy się upewnił zupełnie, powstał, chwytając się za głowę oburącz, jak człowiek, który się boi, ażeby napływ myśli nie rozsadził mu czaszki, i z wysiłkiem woli podobnym do szału:
O! jej ręka! — rzekł, gdyby ją tylko przycisnąć do ust. No, Gilbercie, idź! ja tak chcę.
I, powiedziawzsy to, posłuszny samemu sobie, pobiegł do przedpokoju, i dostał się do drzwi salonu, które otwarły się przed nim również bez hałasu, jak wprzód przed Balsamem.
Zaledwie jednak drzwi się otworzyły, zaledwie znalazł się wobec dziewczęcia, od którego nic go już nie oddzielało, zrozumiał naraz doniosłość czynu, jaki miał popełnić. On, Gilbert, syn oficjalisty i wieśniaczki, chłopiec nieśmiały, pokorny nieomal, on, który w poniżeniu swem ledwie śmiał oczy podnieść na dumną pannę, teraz dotknąć miał ustami rąbka sukni, lub koniuszka palców tego uśpionego majestatu, który mógł się lada chwila obudzić i spiorunować go wzrokiem.
Na tę myśl, całe upojenie, jakie zamroczyło umysł i zmąciło mózg, znikło.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/120
Ta strona została przepisana.