— O! — odrzekła włoszka, ze słodkim uśmiechem.
— Cóż takiego? Co, złote dziecko, chcesz przez to powiedzieć?
— Zamężną jest, drogi Balsamo, ale...
— Ale?
— Pomimo to...
Włoszka uśmiechnęła się powtórnie.
— Ja jestem także niby mężatka.
— Naturalnie.
— A jednak.
Balsamo przyglądał się zamagnetyzowanej z ogromnem zdumieniem; pomimo uśpienia, zarumieniła się aż po same białka oczu.
— Dokończ, dziecko.
Zarzuciła mu ręce na ramiona, tuląc się do niego, szepnęła:
— Jestem jeszcze jednak dziewicą.
— I ta księżniczka, królowa?
— Tak mój drogi, a powiem ci, że ona nie kocha jeszcze nikgo.
— Fatalność! — mruknął Balsamo. — Dzięki ci, Lorenzo najdroższa, wiem wszystko.
Uścisnął ją czule, schował starannie włosy, a obciąwszy włoszce kawałek czarnych jej splotów, spalił je przy świecy, a popiół wsypał w papier, zawierający włosy delfinowej.
Wyszedł z pokoju; za drzwiami będąc, obudził młodą kobietę. Prałat drżał całem ciałem.
— Cóż, hrabio? — spytał.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1204
Ta strona została przepisana.