Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1207

Ta strona została przepisana.

towarzystwa, ani nawet powietrza. Myślałam, że się rozerwę, a tymczasem...
— Gdzie?
— W Trianon! — krzyknęła Nicolina — w Trianon, gdziebym widziała dwór, zbytek, przepych, gdziebym patrzyć miała na co i gdzieby się na mnie patrzono!
— Oj! mała — pogroził jej baron.
— Jestem, mój panie, kobietą, wcale nie gorszą od innych.
— Do djabła, jakaś ty rezolutna, gdybym miał lat dwadzieścia!
Taverney z zazdrością spoglądał na młodość i pełnię życia.
— No, idź pan już spać, późno już, jabym także chciała już iść do siebie.
— Jeszcze słówko, Nicolino.
Naraz dzwonek odezwał się w przedpokoju.
— Kto to być może? Idź no zobacz, tylko prędko.
Nicolina nie dała sobie tego rozkazu dwa razy powtórzyć. Wybiegła z pokoju i otworzyła drzwi.
— Ho! ho!... to ten szelma Taverney takiego ptaszka posiada! A mówił mi tylko o piękności swej córki! — szepnął do siebie Richelieu.
Książę należał do kategorji ludzi, oceniających piękność kobiecą od pierwszego rzutu oka. Spostrzegłszy zgrabną figurkę, zęby białe jak perełki, oczy żywe, jak iskry, zdawało mu się, że zna już usposobienie i gusta tej kobiety.