Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/122

Ta strona została przepisana.

szego szmeru. Stary La Brie położył się i niezawodnie spał; u Nicoliny nie świeciło się wcale.
— Dalej! — rzekł.
I znów postąpił naprzód.
Rzecz dziwna, podłoga znów zaskrzypiała, Andrea nie obudziła się jednak.
Gilberta zdziwił ten sen szczególny, prawie go przestraszył.
— Śpi — powtórzył z tą zmiennością myśli, jaka dwadzieścia razy w ciągu minuty zachwiać może postanowienie kochanka lub nikczemnika. — Podły, kto zapanować nie umie nad swem sercem. — Śpi! o mój Boże! mój Boże!
Ale wśród tych gorączkowych wzruszeń, wśród obaw i nadziei, Gilbert zbliżał się ciągle i znajdował się już o dwa kroki od Andrei.
Odtąd jakby magja poczęła działać; chciał uciec, gdyby ucieczka była możebną; lecz, znajdując się w zaczarowanem kole, którego punktem środkowym było dziewczę, czuł się związanym, skrępowanym, zwyciężonym; padł na kolana.
Andrea pozostała nieruchoma, niema.
Gilbert ujął rąbek jej sukni i ucałował.
Potem podniósł głowę zwolna ruchem automatycznym, powstrzymując oddech; źrenice jego poszukały oczu Anderi.
Oczy szeroko były otwarte, Andrea jednak nie widziała nic.
Gilbert nie wiedział, co o tem myśleć, przy-