Była to jednak straszna, bądź co bądź, pokusa dla młodego chłopaka. Nicolina była piękną dziewczyną; nieraz też miał ochotę odsunąć rygiel i przyjąć ją u siebie, zwyciężał się jednak i nie otworzył.
— Nie, mówił do siebie — robi to ona z wyrachowania, zawsze interes bierze w niej górę nad uczuciem; romansuje już z kim innym. Trzymajmy się ostro!
Przypadek dopomógł Nicolinie.
Spotkali się na podwórzu.
— A, dobry wieczór, panie Gilbercie, pan tutaj?
— Jak pani widzi, a co pani porabia w Trianon?
— Jestem znowu u panienki.
— Ja zaś zostałem ogrodnikiem.
Nicolina ukłoniła się z powagą, Gilbert odkłonił się jej dworsko i rozeszli się.
Gilbert zawrócił niby do siebie, a właściwie czekał za studnią i obserwował Nicolinę, przekonany, że idzie ona znowu na schadzkę. Tak też się stało. Szybko i zręcznie podążył zaraz za nią. Ciemno już było zupełnie, a w parku drzewa rzucały długie fantastyczne cienie. Nicolina odprowadziła kochanka aż do krat parku. Jakże się zdziwił ogrodniczek, gdy zamiast młodego Beausire’a, zobaczył teraz starego już, ale eleganckiego pana, ubranego wytwornie. Zaciekawiony zbliżył się i poznał księcia de Richelieu.
— Do djabła! panno Nicolino, postępujesz widzę szybko; po oficerze, marszałek Francji! Ho! ho!
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1228
Ta strona została przepisana.