Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1245

Ta strona została przepisana.

— I król! króli rzuca się w to gniazdo os!
— Czyż nie powiedziałem tego wczoraj jeszcze?
— Nie przeczyłem ci wcale, panie Rafté, ale dowodziłem, że się potrafi wycofać.
— Koniec końcem, parlament pobity.
— A ja wraz z nim!
— O! tak jest, ale to tylko tymczasem!
— Na zawsze! wczoraj miałem przeczucie czegoś złego, ale pocieszałeś mnie i dowodziłeś tak rozumnie...
— Za prędko kapitulujesz, marszałku.
— Jesteś głupcem, panie Rafté. Nie pojmujesz, jakie to upokorzenie dla mnie, być zależnym od pani Dubarry, od jej zacnego braciszka i panny Chon. Piękne widoki! brr... już zdaje mi się, że widzę murzyna zajadającego cukierki. Do licha! To mnie do wściekłości doprowadzi.
— Do wściekłości?
— Naturalnie!
— Nie trzeba więc było intrygować — podjął filozoficznie sekretarz.
— Tyś mnie do tego popchnął, mój panie.
— Ja?
— Tak.
— A to coś nowego! A cóż by mi szkodziło, gdyby siostrzeniec pański został był ministrem, lub parem Francji? Chyba mnie to nie obchodzi, tembardziej, że dosyć lubię księcia d’Aiguillon.
— Jesteś impertynentem, Rafté.