I Gilbert zacisnął pięści z wściekłości na samą myśl, że Andrea może iść do Balsama.
Przed drzwiami pokoju cudzoziemca zatrzymała się.
Pot zimny spływał po czole Gilberta; uczepił się poręczy schodów, ażeby nie upaść, i dalej postępował za Andreą. Wszystko co widział, wszystko co odgadywał, jak sądził, wydawało mu się potwornem.
Drzwi od pokoju Balsama były nawpół uchylone; Andrea popchnęła je, nie zapukawszy wcale.
Światło, jakie przez nie padło, oświeciło twarz jej szlachetną, czystą i złotemi błyskami odbiło się w jej szeroko otwartych oczach.
W głębi pokoju Gilbert mógł dojrzeć cudzoziemca, stojącego z okiem wlepionem w przestrzeń, ze zmarszczonem czołem i ręką wyciągniętą rozkazująco.
Potem drzwi się zamknęły.
Gilbert czuł, że mu sił braknie. Ręka puściła poręcz, druga podniosła się do rozpalonego czoła; obrócił się na miejscu, jak koło spadłe z osi i padł nieprzytomny na zimny głaz pierwszego schodu, z okiem jeszcze utkwionem w te drzwi przeklęte, poza któremi znikły wszystkie jego dawne marzenia, całe szczęście teraźniejsze i cała nadzieja na przyszłość.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/125
Ta strona została przepisana.