— Książę d’Aiguillon — przedstawiła z pośpiechem pani Dubarry.
Stara była wytrawną i sprytną; odgadła natychmiast, że książę mógł jej być użytecznym.
— Znam tych pieniaczy, ich brak szacunku dla osób, których zasługi i urodzenie stawiają na najwyższym szczeblu drabiny społecznej — rzekła.
Komplement, zręcznie powiedziany, wywołał uśmiech i ukłon księcia.
— Chociaż teraz — ciągnęła dalej — nie idzie tu już o księcia, ale o nas wszystkich, parlamenty są nie czynne.
— Co pani mówisz! — zawołała Dubarry. Ustał więc wymiar sprawiedliwości we Francji? No i cóż dalej?
Książę uśmiechnął się. Oblicze pani de Béarn zasępiało się coraz bardziej.
— Toż to fatalny wypadek — wyrzekła nareszcie.
— Doprawdy? \
— Znać, że pani hrabina nie ma żadnych procesów.
— Hm! — mruknął dość głośno książę, chcąc zwrócić uwagę Dubarry, która dopiero w tej chwili odgadła, o co idzie jej matce chrzestnej.
— Niestety — odparła pospiesznie — ja wprawdzie nie mam żadnych spraw, lecz pani ma proces.
— Tak! tak, droga hrabino, a każda zwłoka mnie rujnuje.
— Biedna pani!
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1261
Ta strona została przepisana.