— O! nie mamy się czego obawiać — odpowiedziała spokojnie — czyś nie słyszał, książę, słów Jego Królewskiej Mości? Powiedział przecież, że nie zmieni nigdy swej woli.
— Rzeczywiście piorunujące słowa — odparł książę z uśmiechem — ale sędziowie nie zauważyli, na szczęście, że mówiąc: „nie zmienię nigdy“, król patrzył na ciebie, pani.
I ukłonił się dworsko, tak jak tylko panowie owych czasów kłaniać się umieli.
Pani Dubarry była kobietą i złą polityczką. W słowach dyplomaty widziała tylko wyszukany komplement tam, gdzie d’Aiguillon przeczuł złość i nienawiść.
Hrabina odpowiedziała uśmiechem, lecz jej protegowany zbladł jak chusta.
Wrażenie więc, wywołane odezwaniem się króla, było olbrzymie, lecz często silne uderzenie odurza, ale tylko na chwilę, później krew krąży spokojniej, niż poprzednio.
Taką przynajmniej uwagę czyniła mała grupka osób, patrząc na odjazd wspaniałego orszaku. Było ich trzech... Wypadkiem znaleźli się tutaj na rogu ulicy i, nie znając się dotychczas, prowadzili rozmowę o sesji, której koniec przeczuli.
— Oto namiętności ludzkie! — przemówił starzec o miłej i uczciwej powierzchowności. — Król w parlamencie to nie bagatela.
— Tak, ale gdybyż to po słowach następował czyn — odparł pesymistycznie młodzieniec.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1273
Ta strona została przepisana.