do fortepianu, lecz przechadzał się po gabinecie, co chwila wyglądając oknem na ulicą.
Teresa udawała zazdrosną, jak zwykle ludzie krnąbrni i samolubni, którym to właściwie jest obojętne, ale z rozkoszą męczą innych. Teresa nienawidziła szczerości, wyższości umysłu i przyzwyczajeń swego męża; ani jej przez myśl przeszło, aby Rousseau mógł romansować z jaką inną kobietą, bo uważała go za starego, brzydkiego i niedołężnego, ale udawała zazdrość, aby mieć pretekst do dręczenia swej ofiary. Widząc więc Rousseau’a w jakiemś podnieceniu, rzekła szyderczo:
— Hm.... teraz pojmuję twój niepokój.... rozstałeś się z kimś w tej chwili.
Filozof z roztargnieniem spojrzał na żonę.
— I to z kimś, którego chcesz jeszcze zobaczyć.
— O czem mówisz? — spytał Rousseau.
— Mamy więc schadzki, mój panie!
— O! — odpowiedział spokojnie — dzikie podejrzenia.
— Rzeczywiście byłoby to szaleństwem, ale ty jesteś zdolny do wszystkiego; nie przeczę, że twoja papierowa cera, suchy kaszel, bicie serca, mogą się bardzo podobać! Winszuję... winszuję, panie filozofie.
— Tereso, daj mi spokój dzisiaj! — wtrącił zdenerwowany mąż.
— Rozpustnikiem jesteś! — wrzasnęła Teresa.
Rousseau zarumienił się gwałtownie, jakby mu ktoś komplement powiedział.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1277
Ta strona została przepisana.