— Czy jeszcze cierpisz? — zapytał.
— Mniej — odpowiedziało dziewczę.
— Dobrze; teraz patrz, gdzie się znajdujesz?
Oczy Andrei pozostały przymknięte, ale twarz jej sposępniała i zdawała się przytem wyrażać jaknajżywsze zdziwienie.
— W pokoju czerwonym — wyszeptała.
— Z kim?
— Z panem — mówiła dalej, dojrzawszy.
— Co ci jest?
— Boję się! wstyd mi.
— Czego? Czy nas nie łączy sympatja?
— Tak jest.
— Czy nie wiesz, że sprowadziłem cię tu w najczystszych zamiarach.
— O tak, to prawda — odrzekła.
— I że cię szanuję jak siostrę.
— Tak, wiem o tem.
I twarz jej wypogodziła się, potem znów spochmurniała.
— Ale chociaż widzę, że mi nie życzysz nic złego, życzysz przecie źle innym.
— Być może — szepnął Balsamo, — ale tem się nie zajmuj — dodał tonem rozkazującym.
Andrea przybrała zwykły wyraz twarzy.
— Czy wszyscy śpią w domu?
— Nie wiem — odparła.
— To przypatrz się.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/128
Ta strona została przepisana.