Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1288

Ta strona została przepisana.

— Odmawiam, mogę wszak być bratem waszym, nie przychodząc na zebrania.
— Bracie — rzekł nieznajomy o miłym głosie — nie odchodź od nas pod wrażeniem chwilowego zniechęcenia, poświęć swą dumę słuszną zresztą. Twoje rady i obecność będą dla nas światłem. Nie pogrążaj nas w ciemnościach twą odmową.
— Mylisz się — rzekł Rousseau — nie zabieram wam nic, bo nic więcej dać wam nie mogę jak moje myśli, które zamieściłem w swych dziełach, a czytać je może pierwszy lepszy przechodzień. Jeśli chcecie mieć imię Rousseau’a między sobą...
— Tak, tak, chcemy, — zawołało kilka głosów.
— To weźcie me dzieła, połóżcie na stole, a jeśli w czemkolwiek zechcecie się mnie poradzić, otwórzcie pierwszy lepszy tom, otrzymacie moją odpowiedź.
Filozof zabrał się do wyjścia.
— Przepraszam — rzekł chirurg — każdy ma wolną wolę, sławni ludzie również, ale jeśli pan nie chcesz należeć do naszego towarzystwa i nie jesteś niczem związany, możesz zdradzić nasze tajemnice, będąc nawet najuczciwszym człowiekiem w świecie.
Rousseau uśmiechnął się z politowaniem.
— Żądasz więc pan przysięgi, że dotrzymam tajemnicy?
— Naturalnie.
— Jestem gotów.