Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/13

Ta strona została skorygowana.

dążył za niem. W tejże chwili z hałasem i brzękiem zawarła się brama główna.
Przy wejściu do okrągłej pustej sali, przybranej czarno i oświetlonej trzema zielonemi lampami, widmo się zatrzymało.
Nieznajomy przystanął również.
— Otwórz oczy! — wyrzekło widmo.
— Widzę wszystko — odparł nieznajomy.
Wtedy widmo ruchem szybkim i śmiałym wydobyło z pod całuna szpadę i uderzyło nią o słup bronzowy; ozwał się dźwięk metaliczny.
Na odgłos ten uniosły się płyty podłogi kamiennej i niezliczona moc duchów, podobnych do pierwszego, ukazała się z mieczami w ręku.
Widma zasiadły na ławach kamiennych w zielonawem świetle i już nie poruszały się wcale, jak gdyby skamieniały.
Wszystkie te posągi ludzkie dziwnie odbijały się na tle czarnego kiru, pokrywającego mury.
Siedm siedzeń znajdowało się na pierwszem miejscu; sześć zajętych było przez widma przewodniczące — jedno było jeszcze puste.
Siedzący pośrodku podniósł się majestatycznie.
— Ilu nas jest, bracia? — zapytał zebranych.
— Trzystu nas jest! — odrzekły duchy jednym głosem, który zagrzmiał po sali, rozpłynął się i zginął w żałobnych obiciach murów.
— Trzystu! — podjął przewodniczący, a każ-