Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/132

Ta strona została przepisana.

— Zaraz. Ręce odejmuje od czoła, podnosi się i idzie. Dokąd?
— Tu... Napróżno jednak, nie ośmieli się tu wejść.
— Dlaczego nie ośmieli się wejść?
— Bo się boi — wyrzekła Andrea z pogardliwym uśmiechem.
— Ale będzie podsłuchiwał?
— Tak, przykłada ucho do drzwi, nasłuchuje.
— Przeszkadza ci?
— Tak, bo może słyszeć, co mówię.
— Czy zdolnym jest nadużyć tego nawet względem ciebie, którą kocha?
— Tak, w przystępie gniewu lub zazdrości; o! tak, w takich chwilach zdolny jest do wszystkiego.
— To się go pozbędziemy — wyrzekł Balsamo.
I podszedł hałaśliwie ku drzwiom.
Widocznie śmiałość nie wstąpiła jeszcze w Gilberta, gdyż na odgłos kroków Balsama, obawiając się, ażeby nie był przyłapany, usiadł na poręczy schodów, jak na koniu i zesunął się szybko na dół.
Andrea wykrzyknęła z przestrachu.
— Przestań patrzeć w tę stronę — odezwał się Balsamo, powracając do Andrei. — Takie pospolite miłostki są rzeczą małej wagi. Czy zechcesz mi teraz mówić o baronie de Taverney?