na jęki; zobaczysz, że dusza to straszna przeszkoda.
— Sądzisz więc pan, że nigdy nie odłączymy duszy od ciała?
— Spróbuj, mistrzu, masz okazję.
— Tak, doktorze, piękna okazja, spróbuję.
— Serjo?
— Ależ tak.
— W jaki sposób?
— Nie chcę, aby ten biedny chłopiec cierpiał, wzrusza mię do głębi jego nieszczęście.
— Jesteś genjalnym człowiekiem, mistrzu, lecz nie jesteś Bogiem Ojcem, ani Chrystusem, żeby móc to uczynić; biedak ten musi cierpieć.
— Jeśli nie będzie cierpiał, czy go uratujecie?
— To bardzo prawdopodobne, lecz nie mogę przesądzać.
Balsamo spojrzał na młodego doktora z triumfem, podszedł do łóżka i przemówił do chorego, nietylko ustami i wzrokiem, lecz całą siłą swej woli, krwi i serca.
— Śpij!
W tejże chwili chirurg zabierał się do operacji.
Ale na rozkaz Balsama, chory przymkął oczy i zwiesił głowę.
— Zemdlałl — zawołał Marat.
— Nie.
— Ależ nie widzisz pan chyba, że chory stracił przytomność?
— Nie, powtarzam; on tylko śpi.
— Jakto? śpi?
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1323
Ta strona została przepisana.