Odźwierna podała list Maratowi.
— Nie o list mi chodzi — rzekł chirurg, chciałem się z panią rozmówić.
— Czego pan sobie życzy?
— Chcę się dowiedzieć, co się dzieje z mym zegarkiem?
— Ach, mój Boże, skądże ja o tem mogę wiedzieć? Wczoraj wisiał na zwykłem miejscu, nad kominkiem.
— Mylisz się pani, cały dzień go nosiłem, dopiero o szóstej wieczorem, gdy wychodziłem, zostawiłem go w domu, z obawy, aby mi go w tłumie nie ukradziono. Pamiętam doskonale, położyłem go pod lichtarzem.
— Zapewne więc tam leży.
I odźwierna z najniewinniejszą miną podeszła do kominka, gdzie stały lichtarze, i podniosła właśnie ten pod którym doktór schował był zegarek.
— Cóż... jest? — spytał Marat.
— Niema! Może nie położyłeś go tam, panie Marat?
— Ależ tak.
— Szukaj więc pan.
— Szukałem już, niema go jednak — mówił rozgniewany doktór.
— Możeś go pan zgubił?
— Przecież mówiłem już raz, że wczoraj tu go położyłem.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1339
Ta strona została przepisana.