Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1340

Ta strona została przepisana.

— Może kto wykradł go stąd, tylu obcych tu wchodzi.
— Jeszcze co! A to śliczna historja! — krzyczał chirurg, unosząc się coraz bardziej. Nikt nie był u mnie od wczoraj. Widzę, że ściągnął go ten, kto zabrał mi laskę ze srebrną gałką, łyżeczkę i scyzoryk. Okradają mnie haniebnie, pani Grivette! Będę się już miał na baczności!
— Ależ, panie doktorze, czyż mnie pan podejrzewasz?
— Powinnaś pani pilnować mych rzeczy!
— Nietylko ja mam klucz od mieszkania.
— Jesteś tu odźwierną.
— Płacisz mi pan dukata miesięcznie, a chciałbyś być obsłużonym, jak przez dziesięciu lokajów.
— To mnie nic nie obchodzi, okradać się nie dam.
— Panie, jestem uczciwą kobietą.
— Uczciwą kobietą, którą zaskarżę do policji, jeśli za godzinę nie odnajdę mego zegarka.
— Mnie uczciwą kobietę, zaskarżysz pan do policji.
— Ładna uczciwość!...
— Nikt nie może mi zarzucić nieuczciwości słyszysz pan!
— Dosyć. Dajmy temu pokój.
— Domyślałam się już od rana, iż mię pan podejrzewasz.
— Podejrzewam panią od zniknięcia owej gałki srebrnej.