— Powiem panu coś, panie Marat.
— Naprzykład?
— Podczas pańskiej nieobecności radziłam się sąsiadów...
— O co!
— A no, że mię pan podejrzewasz...
— Dziwna rzecz, wszak nic pani rano o tem nie mówiłem.
— Domyślałam się.
— Cóż na to owi sąsiedzi?... Bardzo jestem ciekawy.
— Powiedzieli, że kto podejrzewa, ten musi dowieść...
— A co, zapewne dowieść, że mi zegarek ukradziono?
Bardzo łatwo mi to przyjdzie, zegarek położyłem, ot tu i niema go.
— Hm... dowieść, że to ja go ukradłam. O! dla sądu trzeba dowodów, mój panie!
Balsamo udawał obojętność, ale gotował się do działania.
— Tak jest, mój panie — mówiła dalej pani Grivette — jeśli mię pan nie przeprosisz, to ja wezwę komisarza policji, jak mi już radził gospodarz domu.
Marat zagryzł wargi. Ów właściciel domu był to stary szczwany lis, a kronika skandaliczna głosiła, iż przed jakiemiś dziesięciu laty był on wielbicielem i protektorem pani Grivette.
Otóż Marat, członek tajemniczych stowarzy-
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1341
Ta strona została przepisana.