Pani Grivette, zawsze uśpiona, otworzyła drzwi i zaczęła schodzić ze schodów, zaledwie dotykając nogą stopni.
Marat szedł za nią; był pewnym, że lada chwila lunatyczka upadnie i zabije się. Ale nie, skręciła w bramę, przeszła przez ulicę i weszła na piąte piętro dużej kamienicy; doktór podążał za nią. Tu zatrzymała się i zapukała do mieszkania.
Młody robotnik, może lat 25, otworzył im; widząc za odźwierną Marata, cofnął się zdumiony.
Uśpiona podeszła wprost do łóżka, podniosła nędzną poduszkę, wyjęła zegarek i oddała Maratowi.
Simon zbladł ze strachu, pewnym był, że kobieta zwarjowała.
Ta, zaledwie oddała zegarek Maratowi, krzyknęła przeraźliwie:
— Boże!! on mnie budzi!
Rzeczywiście drgnęła, jakby zbudzona ze snu, oczy jej przybrały wyraz przytomny, trzymając jeszcze zegarek w ręku, padła zemdlona.
— Więc dusza istnieje? — myślał Marat, wychodząc z poddasza z marzeniem w oczach, a niepewnością w sercu.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1347
Ta strona została przepisana.